– Chyba macie kota… Jak wy to sobie wyobrażacie?
– O matko, będzie jatka… Zastanówcie się.
– A on nie zje Małej?
Jednym słowem – nie zachęcano nas. Pies i kot pod jednym dachem?!…
W 2004 roku, kiedy Mała przybyła do mojego domu, miała 3 miesiące, zdecydowany charakter i zerowy poziom stresu.
Dom w zasadzie należał do dwuletniej wtedy kotki Plumci oraz do 13-letniego psa Brutusa. Pies coraz więcej czasu przesypiał, a ponieważ ja coraz więcej czasu spędzałam w pracy – uznałam, że Plumci przydałaby się kocia koleżanka.
Mała natychmiast zawojowała serca ludzkich domowników.
Plumcia potrzebowała nieco czasu, żeby oswoić się z nową sytuacją, początkowo nie była zachwycona kocią konkurencją.
Za to Brutus na stare lata… ZAKOCHAŁ SIĘ. Z wzajemnością! Mała traktowała starszego cierpliwego psiaka jak zastępczą matkę i towarzysza zabaw, a nieco znudzony życiem Brutus uznał kociątko za swoje… szczenię. Nosił w pysku, wylizywał brzuszek, uczył życia i pozwalał na wszystko. Z radością wracał ze spacerów i zaraz biegł sprawdzać, gdzie jest jego kociak. Razem jedli, razem spali, razem obserwowali z balkonu (osiatkowanego) przelatujące ptaki. Byli niemal nierozłączni.
Dlatego wiele lat później, kiedy Brutusa już od dawna nie było, a Plumcia też odeszła za Tęczowy Most, nie miałam większych obaw, jak Mała zareaguje na nowego psiego domownika. Pytanie było, jak nowoprzybyły pies zareaguje na Kotkę-rezydentkę?…
W poprzednim poście wspominałam, że w trakcie wyboru psiaka do adopcji kluczowym warunkiem był stosunek psa do kotów oraz – co bardzo ważne! – możliwość realnego sprawdzenia jego reakcji na koty.
Z tej przyczyny nie powiodła się próba adopcji wybranej suczki ze Schroniska Na Paluchu – jakkolwiek pracownicy i wolontariusze starali się służyć radą i pomocą, to Schronisko nie przewidywało psich odwiedzin w kociarni. Ja z kolei nie chciałam brać psa „w ciemno” ryzykując zdrowie i życie Małej i ew. konieczność oddania psa. To nie wchodziło w grę.
Wprawdzie liczyłam się z przejściowym okresem adaptacji obu zwierzaków, ich stopniowego oswajania się i wzajemnego poznawania, ale wolałam mieć chociaż wstępną pewność, że powołaniem życiowym nowego członka rodziny nie jest polowanie na koty.
Kiedy znalazłam w Internecie ogłoszenie adopcyjne z Muszką, a pracownik Fundacji Bezdomniaki zapewnił, że jest możliwość sprawdzenia psiej reakcji na obecność kotów – dostrzegłam szansę na udaną adopcję.
Psi hotelik tymczasowy, w którym Mucha czekała na nową rodzinę, znajdował się przy lecznicy weterynaryjnej dysponującej także osobnym pomieszczeniem dla kotów-rekonwalescentów. Podczas pierwszej wizyty przedadopcyjnej zaprowadziliśmy suczkę do kociarni i obserwowaliśmy przez kilkanaście minut jej zachowanie. Z radością spostrzegłam, że Mucha lubi koty – powoli podchodzi do klatek, ostrożnie je obwąchuje, nie szczeka, nie wyrywa się na smyczy. Ot, spokojne przyjazne zainteresowanie, mimo nietypowej sytuacji.
Pełna nadziei, ale nadal ostrożna – w dniu przyjazdu Muchy do nowego domu, wprowadziłam w życie zalecane przez behawiorystów procedury wstępne:
1. Kotka Mała została awaryjnie zamknięta w bezpiecznym pomieszczeniu
2. Suczce wprowadzonej po raz pierwszy do mieszkania dałam dużo czasu na obwąchanie wszystkich kątów, poleżenie na dywanie, rozsianie po kątach futra – bez pośpiechu, spokojnie. Obwąchała też z wielkim zainteresowaniem – a jakże! – drzwi do pomieszczenia, w którym przebywała Mała oraz jej kocyk i miseczkę. Jednym słowem – pies zostawił swój zapach w mieszkaniu.
3. Wyszłam z Muchą na dłuższy spacer, a w tym czasie Mała, uwolniona z azylu, zapoznawała się ze śladami psiej bytności na jej terytorium – psim zapachem na dywanie i kocu, psimi kłaczkami na podłodze, z psią wyprawką przywiezioną razem z Muszką z Fundacji (znoszona obróżka, kocyk). Z relacji Michała wiem, że Kotka nie była przestraszona, raczej – zaintrygowana.
4. Tuż przed moim i Muchy powrotem ze spaceru, Mała znowu powędrowała do azylu. Mucha ponownie obwąchała dokładnie każdy kąt, ze szczególnym uwzględnieniem kociej kuwety. Bez większej ekscytacji, spokojnie.
No – pomyślałam – pora na spotkanie. Lekko uchyliłam drzwi do kociego azylu. Mała nie wychodzi, Mucha nie zagląda do środka. Pełen dystans. Dopiero po kilku godzinach kotka zebrała się na odwagę i pełnym godności krokiem udała się do kuchni na kolację. Mucha w ślad za nią, ale w pewnej odległości.
Minęło kilka dni, zanim doszło do pierwszego obwąchania, dotyku i pełnej akceptacji z obu stron. Przez cały ten czas starałam się jak najwięcej czasu spędzać w domu, a Mała zawsze miała możliwość szybkiego schronienia się w bezpiecznym miejscu, na wszelki wypadek.
Nie zawsze proces dołączenia do rodziny nowego zwierzaka, zwłaszcza innego gatunku, przebiega tak bezboleśnie jak w naszym przypadku. Bywają żywsze zwierzęce temperamenty, większa zaborczość, poczucie zagrożenia i stres z obu stron – i u rezydenta, i u nowoprzybyłego domownika.
W każdej sytuacji dużo zależy od człowieka – w jaki sposób wprowadzi nowego i jak pokieruje sytuacją, by pomóc zwierzakom przejść przez początkowy okres wzajemnego poznawania się.
Opisany przeze mnie sposób doskonale sprawdzał się w naszej rodzinie już nie raz i polecam go – jeśli trzeba, z modyfikacjami.
Mała i Mucha z czasem zostały koleżankami. Może nie była to wielka przyjaźń – raczej bardzo wylewne zainteresowanie ze strony Muchy i uprzejma akceptacja ze strony Małej – ale przez ostatnie półtora roku życia Małej były dla siebie miłym towarzystwem.
Za kilka dni minie rok, odkąd nie ma Małej.
Została z nami Mucha, która na dźwięk słowa „kotek” lub na kocie odgłosy dobiegające z telewizora reaguje pełnym zainteresowania postawieniem uszu i figlarnym psim uśmiechem.
* * *
A jak to wyglądało u Was?
Jakie macie doświadczenia z „dokocania” lub „dopsiania”?